„Diamentowa góra” – Cecily Wong – Wydawnictwo Kobiece




To nie jest przeznaczenie – powiedziałam do siebie, to najdalsze od niego, co tylko może istnieć. To jest intymny, głęboko i chorobliwie osobisty ból. A kiedy zamknęłam oczy i usiadłam na podłodze, zdałam sobie sprawę z tego, że został on całkowicie wykreowany. Supły przekazywane z pokolenia na pokolenie, błędy przechodzące z matki na córkę, kłamstwa z ojca na syna – to nie jest przeznaczenie, kto mógłby to tak nazwać? Wszystkie te sprawy znajdują się pod naszą kontrolą, decyzje wcale nie tkwią w naszych ciałach, a my wszyscy, wszyscy bez wyjątku, odegraliśmy czynną rolę w tym przeznaczeniu.”

Książka opowiada historię czterech pokoleń rodziny Leongów. Przedstawiona jest z perspektywy trzech kobiet żyjących w różnych czasach – Lin, Amy i Theresy, poprzez ich rozważania i wspomnienia. Cała akcja rozgrywa się w dniu pogrzebu Bohaia – męża Amy, pierwszego syna Franka Leonga, który z kolei był założycielem rodu. Jednak bohaterki nie skupiają się jedynie nie bieżących wydarzeniach, wręcz przeciwnie, utrata męża, ojca i syna to dla nich czas powrotu do dawno minionych czasów, przeżycia na nowo zapomnianych historii i ponownego przemyślenia podjętych przez siebie decyzji.

Cała historia klanu Leongów rozpoczyna się w momencie, gdy Frank poznaje Lin. Ich pierwszego spotkania nie można uznać za udane – Lin jest w tragicznym stanie, po raz kolejny pobita i połamana przez własnego ojca, pierwszy raz była w stanie stanąć za ladą, by obsłużyć klientów w jego barze. Frank jest jednym z gości, po zjedzonym posiłku zostawia Lin wysoki napiwek, co niepokoi jej ojca, ponieważ takie sytuacje w ich mieście i w tamtych czasach nigdy nie miały miejsca. Gdy gość wychodzi, ojciec zamierza go odszukać. Wracają po kilku godzinach i oznajmiają Lin, że została sprzedana temu człowiekowi. Dziewczynie już wielokrotnie wcześniej grożono, że coś takiego nastąpi:

„Od kiedy tylko pamiętam, prawie co tydzień ojciec groził mi, że mnie sprzeda. Nie było to coś nadzwyczajnego w naszej wiosce – wiele córek sprzedawano do pracy w polu albo do domów bogatych rodzin. Myśl o tym, że poszłabym pracować wśród kobiet, nie przerażała mnie, ale mój ojciec o tym wiedział. Mówił, że sprzeda mnie staremu, brudnemu właścicielowi niewolników, mężczyźnie z sześcioma młodocianymi konkubinami. Jeśli nie będę mu posłuszna, zniknę tak szybko, jak sól wrzucona do oceanu. A jeśli nie udało mu się przestraszyć mnie dostatecznie wizją niewolnictwa, kiedy podrosłam i nauczyłam się zachowywać niewzruszoną twarz, mój ojciec groził, że mnie zabije. W tamtych czasach było to dozwolone. Jeśli córka okazywała się zbyt bezużyteczna albo zbyt nieposłuszna, ojciec miał prawo zakończyć jej życie, żeby poprawić warunki swojego.”

Mimo że od lat spodziewała się takiej sytuacji, kiedy to nastąpiło, wpadła w panikę. Nie chciała oddać się w ręce obcego mężczyzny i jechać z nim w nieznane. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że jej życie zmieni się od tego momentu diametralnie i to bynajmniej nie na gorsze. Frank bowiem nie chciał kupić Lin dla siebie jako niewolnicy czy nawet konkubiny. Chciał ją wziąć za żonę, ale tylko po to, by zapewnić jej godziwe życie aż do późnej starości. Sam pochodził bowiem z rodziny pełnej przemocy, o czym do końca życia miały mu przypominać długie, ciemnoczerwone blizny na jego ciele. Postanowił sobie jednak, że jego życie nigdy nie będzie tak wyglądało, zaczął pracować w transporcie, wkrótce wzbogacił się o grube miliony, a do szczęścia brakowało mu tylko oddanej i kochającej żony, którą ujrzał w prostej Lin. Pierwsze lata po ich ślubie były beztroskie i pełne radości. Jednak z czasem zaczęło pojawiać się w nich coraz więcej goryczy – Lin nie mogła dać Frankowi dziecka, a zwłaszcza syna, którego tak bardzo pragnął. Urodziła dwie dziewczynki – obie zmarły tuż po porodzie. W akcie desperacji znalazła dla męża młodziutką konkubinę – czternastoletnią Hailee, która co prawda dała mu syna, ale sama wpadła przez to w szaleństwo i zmarła w miesiąc od urodzenia, co już zawsze miało prześladować całą rodzinę, a zwłaszcza poczętego w ten sposób Bohaia. Aby odpędzić złe duchy miejsca, w którym rozegrały się tragiczne wydarzenia, a także uciec przed widmem zbliżającej się wielkimi krokami wojny, Frank postanawia wraz z całą rodziną wyemigrować na Hawaje. Lin początkowo myśli, że to kara, ponieważ już dawno mąż odsunął się od niej.




„Nie potrafiłam na niego spojrzeć. Czułam obecność jego ciała naprzeciwko mojego, kiedy tak siedziałam cicha i zawstydzona, i wyobrażałam sobie, że rozzłościło go moje pytanie, że unosi rękę nad moją głowę i uderza w twarz, tak jak mój ojciec robił mojej matce. Przeprowadzka na Hawaje nie była karą. Spuchnięte oko, połamana ręka i brak lekarza w wiosce, matka, która dalej zmywała naczynia, robiła pranie i podawała posiłki, podczas gdy jej ramię stawało się coraz bardziej opuchnięte i zniekształcone – to była prawdziwa kara.”

Przeprowadzka faktycznie nie miała być karą, a wręcz przeciwnie – wkrótce ich życie ponownie miało się zmienić, czy na lepsze czy na gorsze – zależy od punktu widzenia. Na pewno miało być zupełnie różne od tego w Chinach.

Kolejną opowieść snuje Amy – żona Bohaia. Wspomina swoje dzieciństwo i młodość, które spędziła jako najstarsza z dziesięciorga rodzeństwa. Jej rodzina była skrajnie biedna, ojciec nigdy nie pohańbił się pracą fizyczną, ponieważ uważał się za artystę – prowadził maleńkie studio fotograficzne, z którego nie było prawie żadnego dochodu, przez co jego dwunastoosobowa rodzina nieustannie cierpiała głód, a do tego mieszkała w suterenie, gdzie w jednym pokoju spali rodzice, a w drugim dziesięcioro dzieci. Amy jako pierwsza, a zarazem jedyna w swojej rodzinie, ukończyła liceum. Zawsze lubiła się uczyć, poza tym poszła do szkoły w czasach, kiedy jej rodzina nie była jeszcze tak liczna. Pamiętała również okres, kiedy była jedynym, rozpieszczanym dzieckiem dwojga kochających się i mających wielkie plany osób. Jej młodsze rodzeństwo nigdy nie dostało szansy doświadczenia tego uczucia. Mimo że Amy była ambitna, nie miała żadnej możliwości kontynuowania nauki i pójścia na studia. Po skończeniu szkoły zaczęła sobie dorabiać jako sprzątaczka w bogatych domach. Jednak wkrótce wybuchła wojna i nikt już nie potrzebował dziewczyny do sprzątania. Potrzebowano natomiast fotografa. Każdy mężczyzna przed wyruszeniem na wojnę chciał zrobić sobie zdjęcie – na pamiątkę rodzinie lub ukochanej. Studio ojca Amy zaczęło być oblegane, dlatego dziewczyna zaczęła wkrótce mu pomagać. W ten sposób poznała Henry’ego, a właściwie należałoby powiedzieć – ponownie spotkała. Henry okazał się bowiem jej przyjacielem z dzieciństwa, z którym widywała się, gdy wyjeżdżała na wakacje do babci. Kontakt urwał się, gdy babcia zmarła. Para zakochuje się w sobie z wzajemnością, jednak nie dane jest im długo się sobą nacieszyć, ponieważ Henry wkrótce wyjeżdża na wojnę. Obiecuje, że pobiorą się za rok, gdy tylko wróci.



Jednak sprawy komplikują się, gdy Amy i jej ojciec dostają zlecenie zrobienia prywatnej sesji zdjęciowej w posiadłości państwa Leongów. Tam dziewczyna wpada w oko Lin – matce Bohaia, która szuka właśnie żony dla swojego nieśmiałego syna, który przekroczył już trzydziestkę i nie garnie się do małżeństwa. Wkrótce fotograf Chan dostaje zaproszenie wraz z córką na obiad do Leongów. Dostaje również wprost informację, że rodzina Leongów życzyłaby sobie ślubu Amy z ich najstarszym synem. Ojciec jest wniebowzięty. Informuje o tym córkę, która jednak w najmniejszym stopniu nie podziela jego entuzjazmu – jest przecież zakochana w Henrym i zamierza czekać na niego przez rok, a następnie poślubić, przecież to z nim jest połączona czerwoną nicią przeznaczenia. Kiedy jednak listy od ukochanego przychodzą coraz rzadziej i są coraz bardziej lakoniczne, zaczyna rozważać wszystkie za i przeciw pojawiające się w jej głowie i po kilku tygodniach zgadza się na obiad u Leongów, a co za tym idzie – na wyjście za Bohaia, głównie ze względów finansowych. Czy będzie potrafiła być z nim szczęśliwa mimo niezbyt czystych pobudek do zawarcia małżeństwa i co na to sam zainteresowany? Tego już musicie dowiedzieć się sami.

Trzecią bohaterką jest Theresa – córka Amy i Bohaia. Ach, Theresa… W dniu pogrzebu ma dziewiętnaście lat i jest w siódmym miesiącu ciąży. Właśnie straciła ojca i nie dogaduje się z matką w najmniejszym stopniu. Nie ma męża, a ojca dziecka nikt ze zgromadzonych nie widział na oczy. Od początku książki jest przedstawiana jako puszczalska, niewdzięczna nastolatka i jest o niej zdecydowanie najmniej informacji, jednak jej historia okaże się niemniej tragiczna i wstrząsająca jak pozostałych kobiet…

„Diamentowa góra” nie jest lekką pozycją. Nie usiądziecie przy niej wieczorem z kieliszkiem wina, żeby się zrelaksować i odprężyć na koniec dnia. Jest to ciężka, ale zarazem bardzo wartościowa książka zawierająca w sobie mnóstwo (naprawdę mnóstwo!) mądrości życiowych i przepięknych cytatów. Cecily Wong stworzyła dla nas obraz strasznie pogubionej rodziny wierzącej w to, że jeśli jeden z jej członków popełni w życiu błędy, to one nie znikną wraz z jego śmiercią, lecz zostaną przekazane na kolejne pokolenia. W ten sposób tworzą się supły, które później jedynie się mnożą i nie jesteśmy w stanie ich rozwiązać. Ale jaki sens miałoby życie bez wiary w to, że błędy można naprawić i odpokutować? Wraz z rozwojem historii, ten fakt zaczyna również docierać do kolejnych bohaterów i ich wcześniejsza niezachwiana wiara w przeznaczenie zaczyna nabierać zupełnie innego wymiaru…
Mnie przeczytanie tej książki zajęło prawie dwa tygodnie i brak czasu bynajmniej nie był tu największą przeszkodą. Tej historii po prostu nie można czytać w pośpiechu, żeby nie przegapić wartości, które autorka chce nam przekazać. Mam nadzieję, że Wydawnictwo Kobiece, od którego otrzymałam egzemplarz recenzencki zrozumie moje podejście i nie pogoni mnie za niedotrzymywanie terminów ;) I choć znalazłam sporo nieścisłości w historiach bohaterów, nadal uważam, że ta pozycja jest warta przeczytania, jeśli ktoś oczekuje od książki czegoś więcej niż rozrywki.


„Ale przeznaczenie ma bardzo mało wspólnego z losem. Jeśli los jest jak ten samochód, to przeznaczenie jest drogą, którą jedziemy. A wybór tej drogi należy do nas. To my skręcamy, my przyspieszamy i zwalniamy, decydujemy, kiedy się zatrzymać, a kiedy ruszyć dalej. To jest przeznaczenie. Niezależnie od tego, jakim jedziemy samochodem, droga jest otwarta dla nas wszystkich. Wszystkim nam dana jest szansa na zrobienie, co tylko w naszej mocy. Niezależnie od tego, jaki mamy samochód, jaki spotkał nas los, to my wybieramy drogę.”


Komentarze

  1. Piekna opowieść! Muszę ją przeczytać! I cudowny kotek-po prostu boski!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym po nią nie sięgnęła. Słyszałam też sporo słabych opinii.
    Śliczne zdjęcia!
    pozdrawiam
    polecam-goodbook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachęcająca recenzja. Zapisuje na listę do przeczytania:)
    czytanestrony.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty